Powstanie Warszawskie od wybuchu po dziś dzień budzi w Polakach ogromne emocje i to nie bez przyczyny. Minęło kilka dziesięcioleci, a wciąż jest to jeden zapalnych punktów w dyskusjach o prawdę historyczną, o stosunek Polaków do nowej historii oraz o to, na ile mamy prawo wydarzenia historyczne oceniać. A Powstanie Warszawskie – może właśnie dlatego, że wybuchło tak niedawno i wciąż należy do naszej „żywej” historii – wzbudza ogromne kontrowersje i skrajne emocje, dzieląc Polskę co najmniej na dwa obozy. Podział ten nie jest wyraźny, ponieważ spór ten toczy się na wielu poziomach, często więc mamy rozbieżne zdanie dlatego, że dotykamy różnych kwestii: a to oceny zasadności powstania, a to kwestii odpowiedzialności za nie, a to pytania o jego znaczenie na drodze Polski do niepodległości. Żadne z tych pytań nie jest łatwe, a spór zaostrzają Ci (i to w obu skrajnych obozach), którzy nie zamierzają tu iść na żadne kompromisy i uważają, że albo powstanie zawsze należy oceniać tylko jako zasadny i ważny dla Polski zryw niepodległościowy, albo jako klęskę, której nie usprawiedliwiają żadne racje. Gdzie leży prawda? Najprościej rzecz ujmując spór ten można by uznać za niebyły, gdyby oddzielić od siebie dwie sprawy. Po pierwsze uznanie bohaterskości powstania, które obliczone na dni kilka przetrwało kilka miesięcy, mimo braków zaopatrzenia i niedoświadczenia wielu uczestników. Po drugie – należy wziąć pod uwagę pytanie o odpowiedzialność dowódców za powstanie. Ktoś przecież wydał rozkaz, a rozkaz, który prowadzi do klęski, musi być uznany za błędny w tym sensie, że negatywne skutki przyćmiewają całkowicie jakikolwiek sens powstania. Bo co zyskaliśmy? Poza uznaniem swej bohaterskości i samobójczą próbą udowodnienia sobie i światu, że Warszawa jest nasza? Jaki wpływ miało powstanie dla powstawania rządu w odzyskanym od Niemców państwie? Czy na kilkudziesięcioletniej drodze do niepodległości trwającej cały PRL, Powstanie Warszawskie było w jakikolwiek sposób istotna kartą przetargową? Otóż nie. Oczywiście trudno przewidywać „co by było, gdyby”, jednak jasnym jest, że Stalinowi nikt nie zamierzył się przeciwstawić w kwestii zajęcia Polski i zagarnięcia jej w swoją kwestię wpływów. Czy gdyby nie powstanie, bylibyśmy czymś bardziej zależnym, niż tylko satelitą Rosji? Czy mogło być gorzej? Tak twierdzą zwolennicy teorii, że pokazanie waleczności światu i Rosji miało sens. Stalin jednak nie zawahał się w żadnym momencie i nie tylko nie udzielił nam podczas powstania pomocy, ale w każdym możliwym momencie w ogóle negował kwestię jego znaczenia. Pomyślmy więc o sprawie inaczej: czy Ci, którzy zginęli w Warszawie w walce z i tak cofającymi się Niemcami, nie przydaliby się w pierwszych latach po wojnie, gdy ZSRR robiło wszystko, by zniszczyć przedstawicieli antyhitlerowskiego podziemia właśnie po to, by nie mieć przeciwników politycznych? Kolejna kwestia to kwestia odpowiedzialności. Dowódcy wojskowi wiedzieli, jaki jest stosunek Zachodu oraz ZSRR do powstania. Wiedzieli, że oczekiwanie zdecydowanej pomocy byłoby cudem. Dziś często słyszy się głosy, że mimo wszystko właśnie decyzja o nieugięciu się, o braku kompromisu jest chwalebna. Jaki jest jednak obowiązek każdego dowódcy wojskowego? Ochrona cywilów. Czym skutkowało powstanie? Zginęły setki tysięcy cywilów, którzy wcale nie zamierzali brać w nim udziału. Nie byli wojskowymi, nie byli powstańcami. Byli zwykłymi mieszkańcami, którym udało się przeżyć piekło wojny, dopóki nie wybuchło powstanie. Niemcy już zajmując Polskę i przejmując Warszawę mieli plan całkowitego zniszczenia tego miasta. Powstanie okazało się doskonałym pretekstem. Zniszczyli miasto niemal do ostatniego kamienia, pozostawiając stos gruzów i tym samym ogromny cmentarz. Czy wojskowa decyzja dotycząca bitwy powinna chronić cywilów i raczej właśnie ich brać pod uwagę w podejmowaniu decyzji? Czy może decydować się na walkę na straconej pozycji tylko dla udowodnienia, no właśnie – czego? Częstym argumentem przemawiającym za słusznością powstania jest to, że Warszawiacy chcieli, by ono wybuchło. Że oczekiwanie na rozkaz wiązało się już z takim napięciem, że powstanie i tak by wybuchło. Wynikało by z tego, że atmosfera w Warszawie przypominała pędzący bez hamulców wagonik prosto ze zbocza… Pytanie tylko, czy powstanie bez oficjalnego rozkazu dowódcy miałoby taką siłę i takie konsekwencje? Słuchając wypowiedzi młodych, dopiero wkraczających w dorosłość ludzi, którzy pełni zapału decydowali się z radością na udział w powstaniu, można mieć przekonanie, że faktycznie, ich zapał i przygotowanie mogło mieć znaczenie, ale czy decydujące? Zresztą Ci sami powstańcy przyznawali, że już po kilku dniach powstania rozumieli, czym ono jest i wielu z nich, chciałoby się z tego piekła wycofać, gdyby tylko mogli. Na koniec trzeba podkreślić jeszcze jedną kwestię. Zasadność decyzji o słuszności powstania ma się nijak do uznania bohaterskości i poświęcenia jego uczestników. Temu drugiemu nikt nie chce i nie będzie zaprzeczał i o tym szacunku do powstańców podczas dyskusji o nim należy pamiętać.